
Czytając te tragiczne wieści jedna rzecz zwróciła moją szczególną uwagę - jest to pojawiające się niemal zawsze pod artykułem zdanie - "Motocyklista stracił panowanie nad pojazdem". Niby nic niezwykłego, ale każdy kto jeździ motocyklem wie, że utrata panowania nad motocyklem to wcale nie jest taka łatwa sprawa - szczególnie na prostej drodze, a nawet w trakcie omijania pojazdów. Powiem więcej - jest to znacznie trudniejsze niż stracenie panowania nad samochodem, w którym to wystarczy gwałtowny ruch kierownicą i już możemy nie wyprowadzić pojazdu na właściwy tor jazdy. Na motocykl działa moment żyroskopowy, który utrzymuje go w pionie. Przejdźmy jednak do meritum.
W ubiegłym roku mój brat miał wypadek na motocyklu - skończyło się złamanym obojczykiem i wstrząśnieniem mózgu. Policja, która zjawiła się na miejscu niemal bez żadnego namysłu znalazła winnego zajścia - oczywiście mój brat omijając kolumnę samochodów - zgadnijcie co! - stracił panowanie nad motocyklem i uderzył w prawidłowo jadący na swoim pasie samochód! Sytuacja wyglądała z goła inaczej - kierowca samochodu omijając dziurę nie spojrzał w lusterko, odbił w lewo i uderzył w motocykl mojego brata - dopiero wtedy "stracił panowanie" i przewrócił się na ulice. Sprawa oczywiście miała swój finał w sądzie, a wszystko skończyło się w miarę szczęśliwie.
Co się jednak stanie, gdy jedyny obiektywny świadek nie może już nic powiedzieć, policja chce tylko zakończyć sprawe, a jedynymi świadkami zdarzenia są kierowca lub pasażerowie samochodu? No i tutaj dochodzimy niestety do bardzo smutnego wniosku - NIC! Kompletnie nic się nie dzieje. Każdego roku na polskich drogach dochodzi do wielu tragicznych wypadków z udziałem motocyklistów i tak naprawdę nie dowiemy się ile kierowców, którzy w sposób umyślny bądź nie - przyczyniło się do nich - uniknie odpowiedzialności, tylko dlatego, że wszystko da się tak łatwo podciągnąć pod jedno wyświechtane zdanie- "Motocyklista stracił panowanie nad pojazdem...".